Dwa miesiące temu mieszkańcy południowego Krakowa usłyszeli obietnicę, że znajdą się środki na walkę z problemem smrodu utrudniającego im funkcjonowanie. Na razie spotkało ich kolejne rozczarowanie.
Problem nieprzyjemnych zapachów nie tylko w rejonie Płaszowa, ale też wielu innych osiedli na południu miasta, wraca w dyskusjach regularnie. Jesienią tego roku mieszkańcy podjęli inicjatywę na znacznie większą skalę niż dotychczas. Pod petycją do prezydenta, by podjął zdecydowane działania na rzecz rozwiązania problemu, zebrali 3 tys. podpisów i jasno dawali do zrozumienia, że skończyła im się już cierpliwość.
Sprawa jest niezwykle skomplikowana, z wielu powodów. Na smród w rejonie Płaszowa wpływ ma nie tylko oczyszczalnia czy zarządzana przez miasto sieć kanalizacyjna, ale też m.in. wiele zakładów, z których tylko niewielka część podejmuje jakiekolwiek środki zaradcze, a pozostałe nie poczuwają się do odpowiedzialności. Do tego dochodzi brak skutecznych przepisów ułatwiających walkę z odorami, słabość służb odpowiedzialnych za kontrolę i rozproszenie kompetencji oraz duże koszty inwestycji w tej dziedzinie. Efekt? Mieszkańcy narzekają, że problem zamiast się zmniejszać, przybiera na sile.
W październiku podczas sesji rady miasta wiceprezydent Jerzy Muzyk podkreślał, że sama oczyszczalnia ścieków odpowiada za ok. 30-40% obecnego stanu rzeczy, a zatem jej hermetyzacja nie rozwiąże całego problemu. Wodociągi wydały w ostatnich latach już ok. 5 mln zł na zmiany w oczyszczalni, ale potrzebna jest inwestycja, która według wyceny sprzed dwóch lata miała kosztować przynajmniej 20 mln zł. Wiceprezydent zadeklarował, że w projekcie przyszłorocznego budżetu i prognozy finansowej znajdą się środki, by sprawa mogła ruszyć z miejsca – niezależnie od tego, że wodociągi będą się starać o zewnętrzne dofinansowanie. Więcej na ten temat pisaliśmy tutaj:
Upomnieli się
Sprawa powróciła na środowej sesji, podczas której dyskutowany był projekt przyszłorocznego budżetu. Maciej Fijak, jeden z mieszkańców zaangażowanych w sprawę petycji sprzed kilku miesięcy, przypomniał z mównicy o złożonych przez urzędników deklaracjach.
– Jest to problem, który dotyka kilkunastu-kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców, nie jest wymyślony, nie jest wyssany z palca. Liczyliśmy na tę obietnicę – mówił podczas sesji. – Ludzie czują się więźniami we własnych domach. Nie da się otworzyć okna, nie da się wyjść na spacer, mieszkańcy boją się o swoje zdrowie. Więc bardzo proszę, aby te pieniądze się znalazły, żeby te działania zostały przyspieszone, bo czujemy się po prostu oszukani, że tych zadań nie ma – apelował zarówno do prezydenta, jak i do radnych.
Nie ma pieniędzy
Wiceprezydent Jerzy Muzyk w odpowiedzi nie miał dobrych wiadomości dla mieszkańców tego rejonu. Przekazał informację, że szacowane obecnie koszty hermetyzacji to ok. 40, a nie 20 mln zł (poprzednia kwota już wcześniej była podawana jako cena sprzed dwóch lat, która mogła ulec zmianie).
Tegoroczny budżet jest mocno napięty, co zresztą wywołało sporo emocji podczas środowych obrad rady. Inwestycje są w dużej mierze okrojone do kontynuacji tych, które zostały już rozpoczęte. Środki na walkę z odorem w Płaszowie nie zostały zapisane ani w budżecie, ani w wieloletniej prognozie finansowej.
Wiceprezydent Jerzy Muzyk przyznał, że nie ma na ten cel pieniędzy i deklarował, że będzie próbował podejmować działania, by się znalazły. Podkreślał przy tym, że pozostałe źródła odorów stanowią większą część problemu i że konieczne jest ich przeniesienie w inne miejsce (to kolejny powrót do wątku planu dla Nowego Miasta). Miasto stoi na stanowisku, że inwestycja tak dużych środków w hermetyzację oczyszczalni nie rozwiązałaby sprawy.
Chcą podjęcia działań
Takie stanowisko rozczarowało mieszkańców starających się o zmianę sytuacji. Nie kwestionują oni faktu, że miasto odpowiada jedynie za część uciążliwych zapachów, ale nie chcą, by to było usprawiedliwieniem dla braku działań. Nie chcą już słuchać argumentów, że decyzje o budowie osiedli w niewielkiej odległości od oczyszczalni były błędem i przypominają, że miasto dopuściło tam zabudowę, a z kolei rozwój miasta oznacza też większą ilość ścieków w oczyszczalni. Podkreślają też, że problem nie dotyczy tylko nowych osiedli (wciąż zresztą powstających w sąsiedztwie), lecz również Bieżanowa czy Podgórza, znajdujących się w sporym oddaleniu od skupiska uciążliwych zakładów.