Rozmowa na dzień dobry. "Epidemia nie spowoduje wzrostu cen podstawowych produktów"

W rozmowie z LoveKraków.pl Piotr Bartkiewicz, ekonomista i starszy analityk mBanku ocenia wpływ koronawirusa na gospodarkę, w szczególności sektor handlowy.

Czy w dłuższej perspektywie możemy liczyć się z tym, że ceny podstawowych towarów będą rosły?

Piotr Bartkewicz: Nie, w dłuższym okresie epidemia nie spowoduje wzrostu cen podstawowych produktów. Można się wprawdzie spodziewać w krótkim okresie spiętrzeń zamówień i braków produktów higienicznych, leków, dóbr chemicznych czy też niektórych produktów żywnościowych, ale stanowią one mały odsetek koszyka statystycznego konsumenta – pojedyncze rachunki mogą być jednak wysokie.

Ponadto, w przypadku żywności mamy do czynienia raczej z przesunięciem zapotrzebowania w czasie, niż z jego wzrostem. Jeśli zatem ceny w tym sektorze wzrosną, to na pewno nie na stałe.

Po drugie, trzeba rozważyć horyzont średniookresowy, czyli kilku kwartałów. Jest prawdopodobne, że konsekwencją epidemii będzie recesja w wielu krajach i że szerokie otwarcie tzw. luki popytowej (czyli pojawienie się bezrobocia, praca firm na niepełnych obrotach) wywoła nawrót tendencji deflacyjnych. Nie oznacza to jednak, że nic zdrożeć nie może. Jest jeden powód, dla którego niektóre produkty mogą w długim okresie zdrożeć.

Epidemia uświadomiła wielu rządom i firmom zalety dywersyfikacji źródeł dostaw i posiadania własnych zdolności produkcyjnych. Zlecanie produkcji do Azji Wschodniej często było związane z chęcią cięcia kosztów, więc cofanie tego procesu zwiększy średnie koszty i ceny. To dotyczy jednak np. sprzętu specjalistycznego i medycznego, kluczowych lekarstw, półproduktów i komponentów w strategicznych branżach i być może elektroniki. To mały element wydatków konsumentów.

Inną długookresową konsekwencją będzie konsolidacja wielu branż i spadek konkurencji, m.in. wśród linii lotniczych czy biur podróży. Z reguły konsument na tym traci.

Przewiduje Pan, że możliwe będzie zamknięcie największych sklepów?

To logiczna konsekwencja strategii walki z epidemią i na pewno jest to rozważane przez władze.

Które branże, prócz turystycznej, mogą czuć się jeszcze zagrożone przez stan, w jakim obecnie znalazł się tak naprawdę cały świat?

Nietrudno wymienić branże dotknięte bezpośrednio, bo sami z ich usług przestajemy korzystać: turystyka, lotnictwo i inne formy transportu zbiorowego, rozrywka zbiorowa – kina, teatry, koncerty, imprezy sportowe i inne.

Trzeba jednak pamiętać, że firmy prowadzące tego rodzaju działalność dosyć agresywnie ograniczają koszty, dlatego wystawy, targi, konferencje, większe spotkania i warsztaty są masowo odwoływane.

Segment handlu odzieżą, obuwiem, czy elektroniką, który w obecnych warunkach nie jest najważniejszy, jeszcze bardziej przeniesie się do Internetu lub czekać go będą gorsze czasy. Prawdopodobne jest również ograniczenie przewozu towarów – to są jednak już skutki wtórne, związane z ogólnym pogorszeniem koniunktury.

Przyczyny oczekiwanego przez ekonomistów spowolnienia gospodarczego – być może powinniśmy jednak mówić o recesji, bo wiele głównych gospodarek w nią wpadnie – mogą być nietypowe, ale przebieg i skutki są już dość dobrze rozpoznane. Gospodarka jest systemem naczyń połączonych i większość sektorów straci.

Czy z punktu widzenia naszego kraju "wojna cenowa" Arabii Saudyjskiej, Rosji i USA i co za tym idzie związane z nią obniżki cen paliw są akurat teraz korzystne?

Polska jest importerem ropy naftowej i gazu ziemnego, a rezygnacja z nich w krótkim okresie jest niemożliwa. Tym samym, wzrost cen tych surowców jest formą podatku nałożonego na wszystkie podmioty gospodarcze, a spadek jest korzystny. Oznacza to bowiem wyższy dochód rozporządzalny i niższe koszty działalności. Niestety, podmioty muszą chcieć z tej dywidendy skorzystać, a nie jest to w obecnych warunkach widoczne. Innymi słowy, będziemy jeździć taniej, ale niekoniecznie więcej czy dalej.

Z pewnym opóźnieniem niższe ceny ropy naftowej zobaczymy na stacjach paliw. Warto też pamiętać, że wojna cenowa Arabii Saudyjskiej, Rosji i amerykańskich producentów nie jest jedynym czynnikiem stojącym za przeceną ropy naftowej.

Przez cały styczeń i luty ceny ropy naftowej spadały z uwagi najpierw na spadek importu przez dotknięte epidemią Chiny, a następnie z uwagi na spadek popytu w innych krajach. Fiasko rozmów OPEC+ to tylko coup de grâce, całkiem spektakularny zresztą.