"My, Polacy, oszukujemy się i okradamy" [Rozmowa]

Londyn fot. pixabay.com

Po opublikowanej na naszych łamach rozmowie z krakowską emigrantką pt. "Anglia mi wiele dała, ale też zepsuła" dostałem mnóstwo maili. W jednym z nich sytuację swoją i swoich znajomych opisał pan Tomasz Kasiński, krakowianin mieszkający w Anglii od 2006 roku. Postanowiliśmy, że pokażemy „drugą stronę barykady” polskiej emigracji – patriotów, którzy w Polsce nie potrafią się odnaleźć. Ale z powodów zupełnie innych niż te, które wymieniła moja poprzednia rozmówczyni.

Dawid Kuciński: Zacznijmy od tego – co skłoniło pana do wyjazdu za granicę?

Tomasz Kasiński: Powody prozaiczne – chęć zarobienia pieniędzy, aby utrzymać rodzinę. Krótki pobyt w celu stanięcia na nogi, potem powrót i rozpoczęcie biznesu w Polsce. Aktualnie mam 37 lat, a decyzję o wyjeździe podjąłem w 2006 roku.

Ma pan kontakt z polską prasą, literaturą, jest pan na bieżąco z wydarzeniami u nas w kraju, polityką?

W dobie Internetu ciężko nie być na bieżąco. Regularnie czytam wiadomości z polskich portali internetowych, w tym LoveKraków. Z racji obawy o stan zdrowia trochę mniej niż poprzednio interesuję się polityką, ale myślę, że jestem na bieżąco. Z literatury regularnie z żoną kupujemy książki w sklepie internetowym – wraz z wysyłką wychodzą o wiele taniej niż w polskich sklepach.

Pracuje pan w firmie komputerowej. W Polsce nie było szans znalezienia pracy w pana zawodzie?

Z powodów finansowych i rodzinnych nie ukończyłem studiów w Polsce. Kilkanaście lat temu zmarł mój ojciec, zostałem prawnym opiekunem mojego niepełnoletniego brata i to, wraz z brakiem funduszy na studia prywatne, uniemożliwiło mi dalszą edukację. Za to tutaj, w Anglii podjąłem przerwaną naukę i aktualnie znajduję się na drugim roku studiów IT.

Co do zatrudnienia w Polsce, na każdym kroku spotykałem się ze ścianą ignorancji, gdzie ważniejszą kartą przetargową był dyplom ze studiów aniżeli aktualna wiedza i umiejętności. Tutaj było zdecydowanie inaczej. Mój aktualny szef zatrudnił mnie, bo mi zaufał. Cieszył się, że mam średnie wykształcenie i doświadczenie, a mimo tego nie wymagał żadnych dokumentów, świadectw.

Moja rozmówczyni podzieliła Polaków na Wyspach na dwie kategorie. Pan i pana znajomi to trzecia grupa. Może pan ją scharakteryzować?

Trzecia grupa według mnie i moich znajomych to Polacy niekoniecznie na wysokich stanowiskach czy w dobrych pracach. Czy trzeba palić trawę, imprezować non stop i robić te inne wymienione przez panią rzeczy, żeby być normalnym?

Potrafimy imprezować, pić kulturalnie alkohol, spotykać się w gronie znajomych. Chodzimy do kościoła, jesteśmy dumni z tego, że jesteśmy Polakami. Pielęgnujemy polska tradycję – nasze dzieci, ucząc się w polskich szkołach w soboty,  płynnie władają dwoma językami, nie mają problemów z nawiązywaniem kontaktów z przedstawicielami każdej nacji. Pracujemy równie ciężko jak inni – choć często na lepszych stanowiskach, ale wielu z nas pracuje również w fabrykach, hotelach. To nie praca czyni człowieka, tylko człowiek pracę. Możesz mieć relatywnie złe stanowisko – choć często poprzez nadgodziny lepiej płatną (np. ja w dużej komputerowej firmie zarabiam mniej niż moja bratowa w fabryce), ale to od Ciebie zależy,  co sobą reprezentujesz. Ogólnie temat podziału Polaków na Wyspach na „grupy” jest tematem rzeką i troszkę krzywdzącym. W końcu każdy człowiek jest inny.

I nie zaprzeczył pan, że nie ma takich ludzi na Wyspach wśród Polaków: po prostu niewykształconych i prostych, często rasistów.

Nie zaprzeczyłem,  gdyż są tacy ludzie. Nawet bardzo dużo. I co gorsza właśnie przez takich ludzi kreowany jest wizerunek „typowego” Polaka z Wysp. Widać jak na dłoni, że  prościej w mediach informować o złych rzeczach. Dobro nie jest cool – nie opłaca się. Sam w moim środowisku mam do czynienia z osobnikami spod ciemnej gwiazdy. Bóg dopomógł i odciąłem się od wszystkich, żeby nie narażać swojej rodziny i znajomych na nieprzyjemności.

Zdarzenia typu „dwóch Polaków masakruje grupę staruszków, wbijając się samochodem w przystanek autobusowy” nie są wymyślone.  Znam tych ludzi – przez wiele lat byłem okłamywany, pomagając im w dobrej wierze i modląc się, żeby zeszli na dobrą drogę. Jak widać, ludzie z wolną wolą potrafią robić różne rzeczy...

Pan twierdzi, że chodzenie do kościoła, nauka w polskich szkołach i kupowanie żywności w polskich sklepach jest niejako wyznacznikiem bycia patriotą. Jak więc można ocenić wyjazd z własnego kraju za pieniędzmi?

Kiedy się jest głową rodziny, mężem i ojcem, priorytety są jasne – zgodnie ze swoim sumieniem trzeba najpierw zagwarantować byt swojej rodzinie. Są na to dwa sposoby: legalny lub nielegalny. Wybierając legalny, posiadając średnie wykształcenie i dobrowolnie, poprzez ślub, decydując się na wyprowadzenie z mojego ukochanego Krakowa – automatycznie odciąłem się od wielu możliwości godnej pracy.

Kiedy w końcu zdobyłem taką, w której mogłem się realizować (kierownik sklepu i magazynu u producenta tynków pod Krakowem) szybko zorientowałem się, że na każdym kroku my, Polacy, oszukujemy się i okradamy! Byłem zmuszany do księgowania „lewych faktur” za prąd, sprzedawania towaru „spod lady”, żeby uniknąć płacenia VAT-u, a jednocześnie odzyskiwaliśmy VAT poprzez legalne zakupy. Byłem zmuszany do pracy po 50 godzin tygodniowo za 1200 zł miesięcznie w 2005 roku.

Ktoś powie: „Wow, masa pieniędzy. Ja pracowałem za 800”. Tak, wiem – dopóki żona nie urodziła pierwszego syna, za tyle właśnie pracowała w hipermarkecie. Więc zadaliśmy sobie pytanie, dlaczego tak jest? Dlaczego mój szef zarabia 30 tysięcy miesięcznie i nie może wypłacić 1/10 tej sumy?

No, ale mieliśmy o patriotyzmie…

Nie muszę panu przypominać definicji patriotyzmu, ale czytelnikom niezorientowanym nadmienię, że  tam nigdzie nie ma napisane, że patriota to osoba, która za wszelką cenę ma uczestniczyć w przestępczym życiu swojego kraju. Żeby nie wyjść na hipokrytę – patriotyzm to między innymi dbałość o imię Polski – obawiam się, że masa „patriotów” na rodzimej ziemi zapomniała o tym, że nasz kraj powstał z pomocą wiary w Boga. Ja, pomimo pobytu za granicą, zawsze biorę udział w wyborach. Jeżeli zaistnieje potrzeba, to stanę w obronie ojczyzny. Odróżniam się od rodaków tylko tym, że nie płace podatków w Polsce, ale to akurat ma mało wspólnego z patriotyzmem – każdy człowiek wie, jak dzielone i wydawane są w Polsce nasze pieniądze. Nie jesteśmy biednym państwem, nie jesteśmy biednym narodem. Historia ciężko nas doświadczyła i niestety świadomość tego jak również pamięć o naszych tradycjach, korzeniach i religii jest bardzo mała w Polsce – przez to wciąż popełniamy te same błędy...

Dlaczego Polacy, którzy już się czegoś dorobili, nie chcą wracać do Polski, aby ją zmieniać? Żeby zaszczepić na naszym gruncie ten styl życia, który tam tak im odpowiada? Skoro są patriotami, to powinni robić wszystko dla dobra kraju, a nie dla dobrego samopoczucia wywieszać flagę na 11 listopada.

Każdy człowiek ma priorytety w życiu. Dla wielu, wraz z wejściem w dorosłość, są nimi rodzina i kariera. Mnie z żoną raz, dwa razy w roku nachodzi taka nostalgia i mówimy: wracamy! A potem: po co? Nie wiem, czy pan redaktor to rozumie, ale mamy teraz powtórkę sytuacji z 1945 r. Polacy, chcący wrócić do Polski, traktowani są jako ci gorsi – zdrajcy, obłudnicy czy hipokryci. I pomimo że nie zrobiliśmy dla naszego kraju wiele tak dobrego jak nasi kombatanci, którzy walczyli za Polskę, tylko po to żeby potem dostać „kopa” od naszego „zaprzyjaźnionego” rządu, to dziwnym trafem jedynymi osobami, które rozumieją nasze położenie, są właśnie oni – żołnierze z II wojny światowej i ich potomkowie. Z chęcią bym opisał jedną z licznych imprez patriotycznych w Anglii – taką, których się nie robi już w Polsce, bo to „obciach” albo „niepoprawne politycznie” lub częściej: „nieekonomiczne przedsięwzięcie”.

A co z tym zaszczepieniem innego stylu bycia?

Staram się raz na rok być w Polsce. Po kilku latach pobytu nabrałem nawyków angielskich,  które po prostu nie sprawdzają się w ojczyźnie. No bo jak jechać jednopasmową drogą krajową spokojnie, bez wyprzedzania i bez przekraczania prędkości? Jak w sklepie czy na ulicy uśmiechnąć się do dziewczyny, zapytać o coś? Jak na drodze ustąpić pierwszeństwa włączającym się do ruchu bez narażania się na obelgi innych? W jaki sposób w ogóle przyjechać ze świadomością, że w końcu nie zarabiam dużo więcej niż moi rówieśnicy w Polsce, a pomimo tego jestem traktowany jak worek pieniędzy? Jak z uśmiechem załatwić coś w Polsce w urzędzie przez telefon, bez zaświadczeń, potwierdzeń i stawiania się osobiście, gdyż państwo zakłada, że  jestem oszustem i na słowo nie uwierzy? Co zrobić, kiedy na Dworcu Głównym w Krakowie muszę przejść kilkaset metrów w poszukiwaniu windy dla niepełnosprawnych czy dla osób z wózkiem dziecięcym? Proszę, panie redaktorze, niech pan powie, jak sobie poradzić z tym wszystkim?