Inteligentne miasto to miasto zielone [Rozmowa]

fot. Paulina Frączek

Zieleń połączyła Kraków i miasta partnerskie. Wszystko za sprawą zorganizowanego przez magistrat seminarium „Smart & Green – zrównoważone zarządzanie miejskimi terenami zielonymi”, podczas którego dyskutowano o sposobach patrzenia na procesy tworzenia miejskiej zieleni. O parkach kieszonkowych, owcach „strzygących” trawę na wulkanach w Nowej Zelandii i ogrodniczych partyzantach mówi dr Digby Whyte, dyrektor generalny World Urban Parks Association, który uczestniczył w krakowskim seminarium.

Jakub Kusy: Kiedy zaczęto zwracać baczniejszą uwagę na rozwój terenów zielonych w miastach?

Dr Digby Whyte: W Europie problem deficytu zieleni miejskiej został zauważony już jakiś czas temu. Ale dopiero od około sześciu lat Komisja Europejska bardziej stanowczo naciska na zdynamizowanie procesu rozwijania zieleni, podwyższania wciąż niskiego współczynnika tzw. śladu ekologicznego; wskazuje na rozwój inteligentnych i zrównoważonych przestrzeni. Zrozumiano, że „zielone” miasta to miasta zdrowe, których mieszkańcy są zdecydowanie bardziej aktywni.

Jak projektuje się zieleń na świecie i jak zmieniło się myślenie o zarządzaniu zielenią? Czy są jakieś ogólnoświatowe trendy, które można przeszczepić na nasz lokalny, krakowski grunt?

W procesie projektowania zieleni należy jak najczęściej zwracać się ku naturalnym zasobom, które mogą być wykorzystane podczas tworzenia terenów zielonych. Wiele miast było lokowanych w pobliżu rzek, wybrzeży. To bardzo atrakcyjne walory, ułatwiające tworzenie zielonych przestrzeni. Ja pochodzę z Oakland w nowej Zelandii. Mamy tam mnóstwo wulkanów, utrzymujemy je za pomocą… owiec. To część naszego dziedzictwa. Każde miasto ma swoje, które powinno wykorzystywać. W miastach, które nie mają takich zasobów, przywraca się w strukturę miasta zdegradowane tereny postprzemysłowe, które relatywnie łatwo zmienić w atrakcyjne przestrzenie zielone.

Ostatnio w Krakowie prawdziwą burzę wywołał oficjalny miejski dokument, w którym można było przeczytać, że w jednej z dzielnic ilość metrów przestrzeni zielonej w przeliczeniu na mieszkańca jest zbyt wysoka, należy więc utrzymywać istniejące zasoby, bez ich rozwijania. Czy są jakieś liczby określające optymalny poziom zieleni w mieście, czy faktycznie może być jej za dużo?

Ciągle dyskutuje się o liczbach, jednak należy patrzeć dalej, myśleć o przyszłych pokoleniach, o tym co my im pozostawimy. Nie zapominajmy, że populacja Ziemi ciągle się powiększa, wzrasta poziom urbanizacji, a miasta coraz bardziej się zagęszczają. Możemy osiągnąć pewien poziom teraz, ale czy zdołamy go utrzymać w przyszłości, powiedzmy za 50 lat? To chyba najlepsza odpowiedź na to pytanie.

Wiele miejsc w Krakowie zamienia się w betonowe pustynie, głównie ze względu na rozbuchane budownictwo mieszkaniowe. Bloki powstają chaotycznie, dominują na nich parkingi dla coraz liczniejszych samochodów, a drzew jest jak na lekarstwo. Jak kreować zieleń w warunkach intensywnej zabudowy miasta do wewnątrz?

Powinno się wykorzystywać istniejące ciągi komunikacyjne. Jeżeli tylko ulice są wystarczająco szerokie, należy pomyśleć o tym, co zrobić, by stały się bardziej przyjazne dla mieszkańców. Wykorzystać i zagospodarować pasy zieleni, sadzić drzewa, tworzyć połączenia z naturalnymi obszarami zieleni. Dobrym przykładem są krakowskie Planty, otaczające wyjątkowo ruchliwy Rynek Główny, który jest miejscem z definicji mało zielonym. Te rozwiązania w tworzeniu zielonych przestrzeni można przenieść w inne, rozwijające się rejony miast.

Parki linearne, o których mówi się coraz częściej, mogą być remedium na gęstniejącą zabudowę? Jaka jest geneza tej idei?

Po części parki linearne powstawały samoczynnie. Wynikały z naturalnego ukształtowania terenu – mamy koryto rzeki, mamy gotowy park linearny. W ewolucji miast zauważymy, że zabudowa zwracała się w stronę rzek, teraz odkrywa się je na nowo. Coraz częściej widzi się też konieczność wyprowadzania ruchu samochodowego z centrów miasta. Dobrym przykładem jest Lyon we Francji, gdzie dostrzeżono potrzebę „przywrócenia” miasta przechodniom i stworzono parki linearne w niektórych ciągach komunikacyjnych. Jako ciekawostkę można przytoczyć Nowy Jork. Na Manhattanie powstał High Line Park, utworzony na nieczynnej estakadzie kolejowej. Wyłączone z ruchu linie kolejowe są coraz częściej wykorzystywane jako ciągi pieszo-rowerowe, naturalnie łączące poszczególne dzielnice, ale też miasta. Genialne rozwiązanie.

A parki kieszonkowe?

To zdecydowanie najlepszy sposób na zrównoważenie intensywnie zabudowanej przestrzeni i zapotrzebowania jej mieszkańców na zieleń. To bardzo wygodne rozwiązanie, bo można wykorzystać nawet najmniejsze skwery, zaułki czy nawet rogi ulic. W ten sposób powstają te małe oazy, które mogą współtworzyć czy w dalszej perspektywie utrzymać sami mieszkańcy. Można też tworzyć „tymczasowe” parki kieszonkowe, z wykorzystaniem zieleni w doniczkach.

Ogrodnicza partyzantka?

Utrzymywanie zieleni, zwłaszcza cieszących oko ogrodów kwiatowych jest szalenie kosztowne, dlatego tak długo, jak ludzie biorą sprawy w swoje ręce – tworzą własne ogródki czy to kwiatowe, czy wręcz warzywne, zagospodarowują zaniedbane również miejskie przestrzenie to dobrze.

Kto lepiej zarządza zielenią – miasto, czy prywatni inwestorzy? W latach 80 ubiegłego wieku głośno było o nowojorskim, podkreślmy publicznym Parku Bryanta, zarządzanie którym przejęła od miasta prywatna organizacja. Wprowadziła monitoring, patrole i okazało się, że zdewastowana przestrzeń ożyła, głównie za sprawą odpoczywających tam białych kołnierzyków.

Rzeczywiście, był czas, kiedy miasta zatrudniały własny personel, który nie do końca potrafił zadbać o właściwe utrzymanie zieleni. Były problemy z efektywnym zarządzaniem, infrastrukturą czy, najzwyczajniej w świecie, z niewiedzą z zakresu ogrodnictwa – jak i gdzie sadzić, jaki jest cykl życia rośliny. Nie potrafiono zadbać także o wystarczający poziom bezpieczeństwa, dlatego przekazywano zarządzanie w ręce prywatne, które działały w sposób bardziej przemyślany. Ale obecnie nie ma wielkiej różnicy, miasta coraz lepiej radzą sobie z zarządzaniem zielenią, nawet poprzez spółki komunalne.

Na koniec chciałbym zapytać o rolę mieszkańców w kształtowaniu zieleni. Czy miasta powinny oddać pałeczkę obywatelom?

Przede wszystkim należy aktywnie włączać mieszkańców w proces projektowania zieleni, konsultować decyzje na każdym szczeblu. Władze miast pochodzą z nadania politycznego i często mają problem ze słuchaniem obywateli. Oczywiście ich potrzeby nie zawsze mogą być zaspokojone – nie wszędzie da się stworzyć park albo ograniczyć ruch, należy więc szukać kompromisowych rozwiązań. Szczególną rolę odgrywają lokalne społeczności zamieszkujące daną dzielnicę. To właśnie ci ludzie najlepiej wiedzą, jakie są ich potrzeby. Tworzenie zieleni w mniejszej, dzielnicowej skali jest zdecydowanie łatwiejsze. Istotna jest też kwestia edukacji i rozbudzania świadomości ekologicznej; mieszkańcy, już od najmłodszych lat, muszą wiedzieć, jaką rolę pełni w ich codziennym życiu zieleń. To zadanie nie tylko dla władz miast, ale i dla szkół i przedszkoli.