News LoveKraków.pl

Łukasz Gibała: „Tak, urodziłem się w zamożnej rodzinie, ale do wielu rzeczy w życiu doszedłem sam”

Łukasz Gibała, Adrianna Siudy i Mokka fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl
Kandydat na prezydenta Krakowa Łukasz Gibała wspomina w rozmowie z nami traumę po śmierci matki, początek znajomości ze swoją partnerką Adrianną Siudy, jak również opowiada o tym, jak radzi sobie z hejtem.
Tekst przygotowany w ramach cyklu, w którym prezentujemy kandydatów na prezydenta Krakowa od nieco innej, mniej formalnej strony.

Łukasz Gibała dorastał na Prądniku Czerwonym. Mieszkał w dziesięciopiętrowym bloku przy ulicy Majora. – Wówczas były to jeszcze tereny półwiejskie. Pasły się krowy, ludzie pracowali na roli – wspomina dziś Gibała. Obecnie to bardzo spokojny rejon miasta, z szerokimi zieleńcami pomiędzy blokami, placami zabaw.

Jako młody człowiek Gibała nie interesował się polityką, wolał sport. Kiedy uczęszczał do Szkoły Podstawowej nr 2, po skończonych lekcjach chodził na pole (w końcu jest rodowitym krakusem) grać w piłkę nożną. – Oczywiście nie na boisku z prawdziwego zdarzenia, takim z bramkami, wyrysowanymi liniami. Kopaliśmy na alejkach. Pewnego razu włamaliśmy się do sali sportowej naszej szkoły, by tam zagrać. Z ojcem trafiłem później na dywanik u dyrektora. Tak, byłem trochę łobuzem – nie kryje.

Później przerzucił się na koszykówkę, na fali popularności NBA, czyli amerykańsko-kanadyjskiej ligi koszykarskiej, w której za czasów młodego Gibały wschodzącą gwiazdą był Michael Jordan. – Jego drużyna, Chicago Bulls, pod wodzą Phila Jacksona, zaczęła wtedy regularnie zdobywać kolejne mistrzostwa NBA. Z kolei karierę kończył Magic Johnson. Ja swoją zakończyłem w szkole średniej przez problemy z kolanami. Ale przez jakiś czas występowałem w pierwszej piątce (śmiech) – wspomina Gibała. Później grał w tenisa, ale z czasem zrezygnował z treningów. Dziś uprawia głównie crossfit.

Gdy Gibała miał 15 lat, zmarła mu matka. Z wykształcenia była prawniczką, ale nie pracowała w zawodzie. Prowadziła sklep z kosmetykami przy ulicy Długiej, który dziś już w tym miejscu nie istnieje. – Często tam przychodziłem. To były trudne czasy, brakowało asortymentu – opowiada nam Gibała. – Mama chorowała na nowotwór. Walczyła długo, ale nic nie dało się zrobić. Może dziś medycyna, która poszła do przodu, okazałaby się bardziej skuteczna? Może szukalibyśmy pomocy za granicą? – zastanawia się.

Śmierć matki była dla 15-letniego Gibały traumą, ale jeszcze większą dla jego o sześć lat młodszego brata. – Zostaliśmy z Bartoszem sami z tatą. Ale z czasem wprowadziła się do nas babcia, mama mojej mamy. Miała duży udział w wychowaniu mnie. Niestety odeszła w 2019 roku, tuż przed tym, gdy w Polsce zaczęły pojawiać się pierwsze przypadki Covid-19 – opowiada.

Ojciec kandydata na prezydenta Leszek Gibała wspomina: „Łukasz spoważniał po śmierci mojej żony”. O swoim synu mówi, że jest typem analityka. – Od dziecka miał niesamowity talent matematyczny. Jak miał 6 lat, mnożył w pamięci dwucyfrowe liczby. Nie mogliśmy wtedy w to uwierzyć. Pewnie dlatego wybrał logikę. Jego doktorat, którego tytułu nie jestem w stanie do dzisiaj zapamiętać, to w większości liczby i różne równania – opowiada Gibała senior.

Miał zostać na uczelni

Łukasz Gibała studiował filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, odbył roczne stypendium na University of Notre Dame, a po powrocie na UJ obronił doktorat. Z pobytu w Stanach Zjednoczonych najbardziej zapamiętał m.in. Wielki Kanion Colorado. – Niesamowite wrażenie, chociaż trochę przygnębiające, zrobiło na mnie też miasto pośrodku pustyni, wypełnione kasynami, czyli Las Vegas. Bardzo spodobała mi się Kalifornia, zwłaszcza San Francisco, szczególnie tamtejsze plaże – opowiada.

Leszek Gibała doskonale pamięta wyjazd syna do Stanów Zjednoczonych. – Umyślił sobie, że napisze doktorat u jednego z najlepszych specjalistów na świecie. Zrobił krótką listę, były na niej 3-4 nazwiska, i do wszystkich tych profesorów napisał. Dobrze, że był już w Polsce internet, bo pewnie te elaboraty wysłałby zwykłą pocztą. Odpisał mu prof. Plantinga z amerykańskiego uniwersytetu Notre Dame. Łukasz pojechał do Stanów na rok, przez ten rok nie musiał tam płacić czesnego i wrócił z prawie gotową pracą doktorską, którą obronił na UJ, chociaż na tamtej uczelni zaproponowali mu pracę – wspomina ojciec Łukasza Gibały.

– Przez długi czas myślałem, że zostanę akademikiem i życie zwiążę z uczelnią, prowadzeniem wykładów. Jednak gdy wróciłem ze Stanów, uznałem, że lepiej sprawdzę się, angażując się społecznie i politycznie – przekonuje Gibała.

Ojciec odradzał mu politykę. – Nie przepadam za nią. Wiem, że musi istnieć, ale nie podoba mi się, jak to w Polsce wygląda, jest tyle brudnej gry, nienawiści, ataków. Dlatego lata temu odradzałem ją Łukaszowi – opowiada Leszek Gibała.

W 2004 r. Łukasz Gibała wstąpił do Platformy Obywatelskiej, gdzie współpracował m.in. z Aleksandrem Miszalskim, z którym 7 kwietnia stoczy bój w wyborach prezydenckich. Miszalski wciąż jest związany z PO jako poseł.

– Gdy się poznaliśmy, Łukasz starał się o pozycję szefa regionu małopolskiego, ale został tylko szefem krakowskiej PO – wspomina dziś Miszalski. – Na początku przekonał nas do swojej wizji, jednak im bliżej się poznawaliśmy, tym bardziej widać było, że to słowa bez pokrycia – dodaje.

Sam Gibała dobrze wspomina współpracę z Miszalskim. – Olek miał bardzo dużo entuzjazmu, wiele chciał zrobić. Dopiero później wkręcił się w tryby partyjnej machiny, czyli w to, co mnie w Platformie tak bardzo uwierało. Widać tak mu było wygodniej, posłuszeństwo bardziej się opłacało. A ja dostawałem kary finansowe, jeśli w sejmowych głosowaniach łamałem partyjną dyscyplinę. Bywało tak najczęściej w przypadku głosowań, dotyczących Krakowa – opowiada.

Łukasz Gibała, Adrianna Siudy i Mokka
Łukasz Gibała, Adrianna Siudy i Mokka


Miszalski twierdzi, że Gibała przeszedł metamorfozę w zakresie poglądów. – Był skrajnym liberałem, a dziś jest kandydatem skrajnie lewicowej partii Razem. Kiedyś sprawiał wrażenie osoby, której zależy na pewnych ideałach, wartościach. Dzisiaj wyraźnie widać, że chodzi mu tylko o własny sukces, a poglądy dostosowuje do wyników sondaży – twierdzi polityk Platformy.

Gibała odpowiada krótko: tylko krowa nie zmienia poglądów. – Chyba każdy dojrzały człowiek zdaje sobie z tego sprawę. Moje, przez 20 lat działalności publicznej, na pewno ewoluowały. Przekonałem się, że jest coraz więcej takich obszarów, np. mieszkalnictwo, gdzie państwo i samorząd nie mogą być bierne – przekonuje. – Wciąż jestem wolnorynkowcem i uważam, że nie wymyślono systemu lepszego od kapitalizmu. Startuję jako kandydat niezależny: z poparciem różnych środowisk, w tym m.in. krakowskiej partii Razem pod przewodnictwem posłanki Darii Gosek-Popiołek. Współpracujemy z resztą od dłuższego czasu, bardzo ją cenię i cieszę się z tego wsparcia – zapewnia.

Miszalski twierdzi, że Gibała niejednokrotnie ucieka od trudnych tematów, „nie ma realnego doświadczenia w zarządzaniu, a także brakuje mu umiejętności budowania trwałych relacji z ludźmi”. – Jego silną stroną jest na pewno bogate zaplecze finansowe. Jest również, tak jak ja, miłośnikiem psów, co bardzo cenię. Nie można mu także odmówić determinacji – kwituje Miszalski.

Gibała nie ukrywa, że urodził się w zamożnej rodzinie, ale twierdzi, że do wielu rzeczy doszedł w życiu sam. – Kilka lat temu całkowicie przejąłem zarządzanie fabryką w Brzeziu. Mnóstwa rzeczy musiałem się nauczyć, żeby zrozumieć wszystkie procesy produkcyjne, ale się opłaciło. Udało nam się usprawnić produkcję, zwiększyć ofertę, zwłaszcza jeśli chodzi o filamenty do druku 3D. Sprzedajemy je dziś do ponad 70 krajów, rywalizują z filamentami amerykańskimi i zachodnioeuropejskimi. Udało mi się też zbudować świetny zespół zarządzający, któremu będę mógł całkowicie oddać obowiązki, jeśli wygram wybory – mówi Gibała.

Wiceprezes spółki Fiberlab Paweł Soja zaczynał jako szeregowy pracownik, później został kierownikiem produkcji. Gibałę widzi jako szefa otwartego, ale jednocześnie wymagającego. Jak mówi Soja, Łukasz często przychodzi do chłopaków na produkcję. Na początku był zaskoczony, w jaki sposób się witają. – Na linii pracuje się w rękawiczkach, a nawet jak je zdejmujemy, to dłonie mogą być brudne, więc nie podajemy normalnie ręki, tylko stykamy się zaciśniętymi pięściami. Teraz szef wita się tak samo – twierdzi Soja.

Powiew świeżości

W przeciwieństwie do Gibały, już we wczesnej młodości polityką interesowała się Adrianna Siudy, jego wieloletnia współpracownica, a teraz również partnerka. Pamięta, że w 2010 r., mając 17 lat, wspierała Grzegorza Napieralskiego (SLD) w wyborach na prezydenta Polski. – Dawał nadzieję na powiew świeżości w polityce. Poza tym zawsze blisko było mi do poglądów lewicowych – mówi Siudy. – Wspierałam drobne inicjatywy Napieralskiego w internecie, nic wielkiego. Może lepszym określeniem będzie, że mu kibicowałam – dodaje.

W 2013 roku tak o Adzie Siudy pisał „Dziennik Polski”. „Znana jest z postulatów, związanych z likwidacją straży miejskiej w Krakowie. Karierę zaczynała podobnie jak koleżanki, w programie Młodzież kontra”. Z kolei sama Siudy tak pisała o sobie w internecie: „Zwolenniczka zrównoważonego rozwoju, krakuska i studentka Uniwersytetu Ekonomicznego”.

Pochodzi z Węgrzc w gminie Zielonki. Do Krakowa przeprowadziła się za czasów studenckich i od tamtej pory czuje się krakuską. Na Uniwersytecie Ekonomicznym ukończyła gospodarkę i administrację publiczną. Czy dziś dalej jest za likwidacją straży miejskiej? – W tej kwestii zmieniłam zdanie. Strażnicy są w Krakowie potrzebni, ale uważam, że nieco inaczej trzeba by położyć akcenty. Straż Miejska nie jest po to, żeby doładowywać miejską kasę mandatami dla starszych pań, sprzedających pietruszkę z własnego ogródka bez wszystkich pozwoleń, tylko po to, żeby mieszkańcy czuli się bezpieczniej i wygodniej we własnej okolicy – zapewnia nasza rozmówczyni.

Jej rodzice nadal mieszkają w Węgrzcach. Ojciec specjalizuje się w elektronice, prowadzi własną firmę. Matka zajmuje się księgowością. – W Węgrzcach spędziłam całe dzieciństwo. Ale do liceum poszłam już do Krakowa. Ukończyłam II LO – wspomina. – Mimo że Węgrzce to miejscowość granicząca z Krakowem, najwięcej czasu zajmowały mi dojazdy, szczególnie zimą, kiedy wiele kursów autobusowych było odwoływanych. Teraz z Łukaszem mieszkamy na Zwierzyńcu, a więc blisko centrum miasta. Pokochałam Kraków, do Węgrzc już bym nie wróciła, choć sentyment oczywiście pozostał – dodaje Siudy.

Na Uniwersytecie Ekonomicznym studiowała gospodarkę i administrację publiczną. Wybrała taki kierunek, ponieważ interesowała się samorządem oraz polityką, a jednocześnie chciała mieć konkretny fach w ręku. Z czasów studenckich w Krakowie najmilej wspomina czas, który mogła przeznaczyć na swoją największą pasję: fotografię. Spodobało jej się to już w liceum. Zdecydowana większość zdjęć Krakowa dla Mieszkańców jest jej autorstwa.

Adrianna Siudy i Łukasz Gibała poznali się na gruncie zawodowym. – Gdy byłam w młodzieżówce Ruchu Palikota, prowadziłam debatę, w której uczestniczył Łukasz, Mateusz Klinowski i Anna Grodzka. Dotyczyła spraw młodych ludzi – wspomina Siudy. – Po debacie nie zamieniliśmy ani słowa, ale zapamiętałem Adę, ponieważ była świetnie przygotowana merytorycznie i zachowywała się wyjątkowo dojrzale jak na swój młody wiek – uzupełnia Gibała.

Z czasem zaoferował jej bliższą współpracę. Najpierw w ramach Ruchu Palikota, a później w ramach swojego stowarzyszenia Logiczna Alternatywa, które później przekształciło się w Kraków dla Mieszkańców, z ramienia którego Gibała ubiega się teraz o prezydenturę. – We współpracy z Łukaszem najbardziej ceniłam sobie otwartość na dialog i nowe, często odważne pomysły – wspomina Siudy.

Droga na szczyt

Obecnie Siudy i Gibała są parą. Osoby z ich bliskiego otoczenia mało wiedzą o życiu prywatnym pary. Słyszymy, że Adrianna pochłania książki, że obydwoje lubią podróże. – Kiedyś zdobyli wysoką górę – mówi nam bliski współpracownik Gibały. To było Kilimandżaro. Rozmowę z parą zaczynamy zatem od tematu podróży. Zauważamy, że chyba lubią adrenalinę.

– Droga na szczyt Kilimandżaro zajęła nam siedem dni, podczas gdy większość osób wybiera trasę pięciodniową. Woleliśmy jednak mierzyć siły na zamiary – wspomina Gibała. – Obawialiśmy się, że może nas pokonać choroba wysokościowa. Tak jak miało to miejsce w przypadku tragarza, którego spotkaliśmy na trasie. Trzeba go było znosić na noszach. Mężczyzna był w ciężkim stanie, ale z tego co wiem, przeżył – dodaje.

Kilimandżaro to znajdująca się blisko 5,9 tys. metrów nad poziomem morza góra w Tanzanii. Jest najwyższą w Afryce. – Kilimandżaro było kompromisem pomiędzy lokalizacjami wybranymi przez Adę a biegunem północnym i Mount Everest, na które chciałem jechać ja. W jedno i drugie miejsce bardzo chciałbym się kiedyś wybrać, jednak Ada jest sceptyczna – przekonuje Gibała.

– Już Kilimandżaro było dużym wyzwaniem: zawroty głowy, mdłości, bywało, że nie mogliśmy przez to jeść. Na pewnej wysokości ma się wrażenie, że każdy krok kosztuje tyle, co pokonanie kilometra – mówi Siudy. Ze swoim partnerem była też m.in. w Nowej Zelandii, Kambodży i Peru.

Szczyt Kilimandżaro/archiwum prywatne Łukasza Gibały
Szczyt Kilimandżaro/archiwum prywatne Łukasza Gibały


Jak ze współpracowników stali się parą? – Uczucie zrodziło się, gdy zaczęliśmy się lepiej poznawać – opowiada Gibała. – W Łukaszu kocham wytrwałość, jego upór w dążeniu do celu oraz trzeźwe i logiczne podejście do rzeczywistości, umiejętność wychodzenia poza utarte schematy. Czasem zdarza mi się przez kilka dni główkować nad rozwiązaniem jakiegoś problemu, a kiedy się poddaję, pytam o zdanie Łukasza. Wtedy znika na chwilę i zwykle wraca, mówiąc: „proponuje zrobić tak i tak”. I to rozwiązanie jest z reguły strzałem w dziesiątkę, dzięki któremu wszystko staje się prostsze – twierdzi Siudy.

Oboje są pracoholikami, co paradoksalnie pomaga im w życiu prywatnym. – Gdybyśmy pracowali osobno, mielibyśmy dla siebie bardzo mało czasu. Dzięki temu, że działamy wspólnie w Krakowie dla Mieszkańców, w ciągu dnia widzimy się w biurze. Bywa, że przynosimy pracę do domu, co oczywiście ma również minusy, takie jak to, że nawet w trakcie urlopów zdarza nam się dyskutować o sprawach zawodowych – opowiada partnerka Gibały.

– Ada pracuje jeszcze więcej ode mnie. Wstaje bardzo wcześnie. O godz. 6 potrafi być już na nogach. Ja lubię pospać. Szczególnie w weekendy. Śpię nawet do godz. 11 – śmieje się Gibała. – Choć i tak jest lepiej niż kiedyś. Bywało, że spał nawet do godz. 13. Ale nie mogę mu mieć tego za złe, ponieważ pracuje do bardzo późna – zauważa Siudy. W wolnych chwilach czytają książki, chodzą na spacery z psem Mokką (wyżeł węgierski) i oglądają kryminały na Netflixie. Ostatnio na pasje nie mają zbyt wiele czasu, ponieważ pochłaniają ich przygotowania do wyborów.

Bywa, że spotykają się z hejtem. – To zawsze jest trudne, szczególnie, gdy ludzie piszą nieprawdę. Na hejt można się jednak uodpornić. Z czasem staje się po prostu nowym rodzajem normalności – twierdzi Siudy. – Ada przejmuje się bardziej, ja częściej macham ręką, szczególnie gdy hejterskie komentarze są zamieszczane przez trolli: bez nazwiska i zdjęcia profilowego – uzupełnia Gibała.

Bardziej bolą go komentarze na temat rodziny. – Mówi się, że jestem pociotkiem Gowina. Jaki mam na to wpływ? Żaden. Poza tym z Jarosławem nie mamy za bardzo kontaktu. Ostatni raz widzieliśmy się przelotem kilka lat temu. Pojawiają się również hejterskie komentarze o moim ojcu i bracie. Prowadzą własne biznesy, na które nie mam żadnego wpływu – podkreśla.

W trudnych chwilach najbardziej pomaga im Mokka. Daje stabilność. Niezależnie od ich samopoczucia, potrzebuje spaceru, zabawy, a to zawsze jakaś odskocznia.