Zadyszka krakowskich klas sportowych

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Ponad 2300 uczniów uczęszcza do krakowskich szkół sportowych i klas oferujących rozszerzone zajęcia z poszczególnych dyscyplin. W wielu placówkach uczniowie nie mają jednak zapewnionych odpowiednich warunków, a rozwój sportowych umiejętności jest tylko pozorny. O stanie oferty lokalnych szkół debatowała we wtorek Komisja Sportu i Kultury Fizycznej.

Przez wiele miesięcy zastanawiano się nad tym, jak reforma edukacji wpłynie na szkolnictwo sportowe. Ostatecznie takie szkoły podległy takim samym zmianom jak inne placówki. Gimnazja sportowe i gimnazja z oddziałami sportowymi mogły zostać przekształcone bądź włączone do innych szkół.

Brak warunków

W tym roku w krakowskich szkołach sportowych i klasach sportowych uczy się 2317 uczniów, z czego 1564 to dzieci i młodzież kontynuująca edukację, a 330 z nich to dziewczęta. Cały czas otwierane są też kolejne klasy sportowe, gdzie uczniowie uczą się między innymi narciarstwa alpejskiego, gimnastyki sportowej, gry w piłkę nożną, koszykówkę, piłkę ręczną czy tenisa.

Jak wygląda realizacja programu szkolenia we współpracy ze związkami sportowymi? Obligatoryjnie jest ona przypisana tylko Szkołom Mistrzostwa Sportowego. – Ja przy analizowaniu wniosków dyrektorów o wyrażaniu zgody na klasy sportowe oczekiwałam, że dyrektorzy również poinformują o tym, z jakim związkiem i klubem współpracują i co on oferuje szkole – mówiła w czasie komisji Anna Korfel-Jasińska, Dyrektor Wydziału Edukacji.

Zdaniem przewodniczącego komisji, radnego Tomasza Urynowicza, wiele szkół nie ma żadnej bazy do uprawiania sportu, a żeby zweryfikować ich ofertę, trzeba przyjrzeć się wynikom młodych sportowców. – Tam nie ma bazy, nie ma wykwalifikowanego tenisisty, posiadającego kartę zawodniczą. To, że tworzenie klas sportowych uatrakcyjnia szkołę, to jedna strona medalu, ale prawda jest taka, że nie niesie to za sobą żadnego progresu. Weryfikujmy jakiekolwiek wyniki sportowe – oceniał.

Dyrektor przyznała, że często jest to wynikiem zwiększenia atrakcyjności placówki. – Około 20 lat temu zaczęła się moda na integrację w szkołach. Takim samym ratunkiem w wielu sytuacjach są klasy sportowe. My nie do końca wiemy, czy wyniki danego ucznia to praca szkoły czy w klubie – mówiła.

Wykorzystać infrastrukturę

– Wiele dyscyplin tworzy przekonanie, że jesteśmy potęgą np. w piłce nożnej czy siatkówce. Póki co Kraków w tych dyscyplinach jest wyłącznie mistrzem Krakowa. Bardzo dobrze byłoby przekazać informację o wynikach sportowców indywidualnych. Dziecko w 4-5 klasie sportowej już współpracuje w systemie współzawodnictwa – tłumaczył Urynowicz.

Dodał też, że niektórzy chwalą się klasami sportowymi, a nie występują w żadnym systemie współzawodnictwa. – Przerażające jest to, że tworzy się klasę piłkarską nie po to, żeby grać po 11. Klubów jest dużo, nie wszystkie są na porównywalnym poziomie, ale wydaje mi się, że tutaj mamy do czynienia z tworzeniem klas sportowych na siłę – twierdził.

Radny Włodzimierz Pietrus apelował, by tworzyć klasy sportowe przy obiektach, które mają do tych sportów przystosowaną infrastrukturę. – Przy Bagrach może działać żeglarstwo, w Swoszowicach jazda konna, a przy Kolnej kajakarstwo. Wtedy ma to sens, obiekt jest blisko i jest wykorzystywany. Budujemy obiekty sportowe i są one pozamykane, bo wieczorem ktoś je wynajmuje. Te elementy są na mapie Krakowa i trzeba wykorzystać je pod szkoły – postulował Pietrus.

Pasywni dyrektorzy

Takie rozmowy były prowadzone chociażby z dyrekcją szkoły przy ulicy Blachnickiego. – Przez dwa lata chciałam zainicjować klasy hokeja czy łyżwiarstwa i żadnego sukcesu. Ja też nie wyręczę w pewnych działaniach dyrektora. Dwa lata prosiłam, żeby oferta szkoły trafiła do najbliższych przedszkoli. Nie było żadnego działania – odpierała Anna Korfel-Jasińska

Co z kolejnymi klasami sportowymi? – Często przeszkodą ku temu, żeby stworzyć klasę sportową jest to, że dyrektor nie dysponuje osobami, które mają takie merytoryczne przygotowanie – twierdził Andrzej Mazur z Zarządu Infrastruktury Sportowej.

– Każdy dyrektor chciałby przyciągać rodziców, nie patrząc na dokumenty strategiczne miasta i nie licząc się z tym, że dla całego miasta to nie ma żadnego efektu – podsumował Urynowicz.