Zdaniem kilku pracowników Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego (ratowników i lekarzy kontraktowych) oraz prokuratury od maja 2016 roku do lipca 2017 roku Marta S. „naruszała złośliwie i uporczywie prawa pracowników”.
W akcie oskarżenia są też zarzuty dotyczące m.in. znęcania się psychicznego, wymuszania posłuszeństwa, ośmieszania, poniżania, bezpodstawnego odbierania premii czy ograniczania godzin dyżurowych.
Zdaniem prokuratury spowodowało to szereg negatywnych skutków w psychice u mobbingowanych pracowników. O tym, jak tłumaczyła swoje zachowanie oskarżona, można przeczytać w tekście: Wymagałam sumienności.
W poniedziałek swoje zeznania kontynuował Krzysztof C., jeden z pokrzywdzonych. Ratownik i kierowca z ponad 30-letnim doświadczeniem opowiadał o kontrolach, jakich doświadczał i „napiętnowaniu” ze strony swojej przełożonej, a wcześniej koleżanki. Pierwsza część zeznań: Chciała pokazać, że moja karetka jest najgorsza.
Monitoring
Krzysztof C. stwierdził, że od sekretarki kierownik Marty S. dowiedział się, że oskarżona przez kilka godzin przeglądała monitoring, aby wychwycić potencjalne nieprawidłowości w zachowaniu podwładnego. Ostatecznie na nagraniu to jeden z lekarzy złamał regulamin, ale żadne konsekwencje, według słów świadka, nie zostały wobec niego wyciągnięte.
Ratownik miał być też szykanowany tym, że kontrole czystości w karetce, na której jeździł, trwały znacznie dłużej niż w innych.
Jeśli chodzi o kontakty osobiste, ale pozostające na niwie zawodowej, to zdaniem Krzysztofa C., Marta S. miała się z niego naśmiewać, gdy się do niej zwracał z jakimiś problemami.
– Podważała moje kompetencje, mówiła, że się na tym nie znam, że diagnoza, którą postawiłem, jest niewłaściwa. Nigdy nie było to mówione w sposób merytoryczny, tylko z emocjami, krzykiem – stwierdził Krzysztof S.
– Czułem się zastraszany. Stawiała zarzuty, które były bezpodstawne. Groziła, że zostanę ściągnięty z karetki. Sukcesywnie pozbawiała mnie dodatkowego źródła dochodu. Obawiałem się utraty pracy. Zresztą, ja już ją traciłem. Kontrakty dyżurowe, które zależały od oskarżonej, były mi zabierane – zeznawał dalej.
Jak doprecyzował, chodziło o obcięcie około 70–80 godzin w skali miesiąca. Nie było go stać na realizacje planów – np. wyjazd z rodziną na wakacje.
Z tym że, jak sam przyznał, w kontrakcie nie miał zagwarantowanej żadnej minimalnej liczby dyżurów w miesiącu. Swoje roszczenia opierał jednak na wieloletnich warunkach pracy, które praktycznie nie były zmieniane.
(W tym miejscu należy wyjaśnić, że pokrzywdzony miał pełen etat, a dyżury były na dodatkowym kontakcie. Z nieprecyzyjnych wyliczeń wynika, że Krzysztof C. miesięcznie przepracowywał ponad 300 godzin).
Sytuacja w pracy miała też odbić się na zdrowiu psychicznym ratownika. Krzysztof C. stwierdził, że taką samą diagnozę wydało trzech psychiatrów. Chodziło m.in. nabawienie się depresji lękowej. – Wciąż leczę się psychiatrycznie – powiedział.
Ratownik podkreślił również, że w ciągu swojej kariery żaden z poprzedników Małgorzaty S. nie miał zastrzeżeń co do jego pracy. Podobnie jest teraz. Następca oskarżonej wystawił Krzysztofowi S., wedle słów pokrzywdzonego, bardzo dobrą ocenę.
Szokująca praktyka
Przy okazji jednego z zarzutów dotyczących działań Marty S. wobec Krzysztofa C. i jego potencjalnego wyśmiewania przy innych osobach wychodzi niegodny służby zdrowia przypadek potraktowania jednego z pacjentów.
Według słów Krzysztofa C. Marta S. miała namawiać inną ratowniczkę – Justynę M. do sfałszowania dokumentacji medycznej. Kierowniczka miała w obecności praktykantów podważać kompetencje ratownika, dodatkowo sugerując, iż on zdecydował o przewiezieniu pacjenta do danej placówki, a nie innej, co miało być błędem.
Krzysztof C. odpowiedział, że wtedy był kierowcą karetki. Wraz z zespołem przyjechał do jednego z krakowskich szpitali z pacjentem w ciężkim stanie, jednak wciąż z zachowanymi funkcjami życiowymi. Lekarz z izby przyjęć miał krzyknąć do nich, że trupa tutaj nie chce.
Ostatecznie jednak do pacjenta przyszedł kardiolog i zlecił EKG. Wtedy jednak serce pacjenta przestało bić. Wskutek resuscytacji ponownie zaczęło pracować. Ostatecznie jednak badania nie udało się przeprowadzić, a po zapoznaniu się z faktami dotyczącymi podjętych działań wobec pacjenta, lekarz stwierdził, że należy odstąpić od reanimacji i stwierdził zgon. Wszystko to działo się, według zeznań Krzysztofa C., na noszach ambulansu.
Problem w tym, że nie zostały wydane odpowiednie dokumenty – skierowanie zwłok do Zakładu Medycyny Sądowej. – Akt zgonu został wypisany na kartce z drukarki, bo lekarz się spieszył do domu – powiedział Krzysztof C. Następnie godzinę miały trwać konsultacje, kto może skierować ciało do ZMS.
Krytyka, a nie ośmieszanie
Obrońcy Marty S. starali się wykazać, że nie doszło do ośmieszania ani zastraszania Krzysztofa C. przez jego przełożoną. Próbowali udowodnić, że była to co najwyżej krytyka, a do zastraszania w ogóle nie doszło.
– Jeśli mówienie, że ktoś nie ma racji, jest ośmieszaniem, to sędziowie ośmieszają mnie cały czas – powiedział mecenas Maciej Burda, jeden z obrońców Marty S.
Adwokaci dociekali również, w jaki sposób oskarżona narażała ratownika na niebezpieczeństwo. Krzysztof S. wskazał, że chodziło o polecenie ściągnięcia firanki z okna. Natomiast pośrednio kontrolami przed dyżurem i wzbudzała u niego lęk i to miało rzutować m.in. na jego koncentrację podczas pracy ratownika oraz zdolności psychoruchowe w czasie prowadzenia karetki.
W swoich zeznaniach Krzysztof C. powiedział, że zabrano mu premie za brak obuwia ochronnego i palenie papierosów w łazience. Na pytanie, dlaczego nie przestrzegał regulaminu, skoro bał się reperkusji, odparł, że przestrzegał, choć wcześniej tłumaczył, dlaczego nie nosił obuwia ochronnego (najpierw mówił, że ze względu na wysokie temperatury i niewygodę, a następnie tłumaczył, że ze względów zdrowotnych i że inni również tak robili).