Tomasz Urynowicz: Igrzyska naszych marzeń [Komentarz]

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Pisząc o organizacji Igrzysk Europejskich w 2023 r. zacznę od słów Tolkiena: „Kto szuka, ten najczęściej coś znajduje, niestety czasem zgoła nie to, czego mu potrzeba”*. Przeciągające się rozmowy, uzgodnienia, negocjacje, a w tle walka różnych ambitnych osób o to, kto zajmie się organizacją tego wydarzenia, to przeciekawa historia zza kulis, której kiedyś poświęcę więcej uwagi.

Sejm w ekspresowym tempie procedował specustawę, Prezydent Dudą ją podpisał, ale… w ostatnich dniach dowiedzieliśmy się, że znów przeciągają się rozmowy i decyzje dotyczące organizacji imprezy. Dalej więc nie wiemy, na jakie korzyści mogą liczyć miasta, w których miałyby się stać się arenami igrzysk.

Prezydent Krakowa wprawdzie ogłosił już sukces negocjacji z rządem, już wie, co ugrał dla miasta i tylko on wie, ale… nie potrafi wskazać, kiedy obietnice rządowych inwestycji miałyby się zmaterializować. Bo jak nie po Świętach, to może kiedyś indziej, jak sam powiedział w Radio Kraków „mamy przed sobą styczeń, luty”. Cóż, od siebie dodam, że mamy też marzec i kwiecień, ale mamy też teoretycznie imprezę za kilkanaście miesięcy i trzeba byłoby nie tylko decyzji, ale przede wszystkim konkretnych działań i przygotowań, byśmy się wszyscy nie wstydzili.

Trudno poważnie traktować imprezę, skoro jej organizatorzy nie chcą jej tak traktować. Chyba rację ma red. Magdalena Kursa z krakowskiej Gazety Wyborczej gdy pisze: „Rząd PiS wodzi za nos miasto”. Na pytanie jak długo, prezydent zdaje się odpowiada: do skutku.

Nie ma konkretów

Co wiemy o Igrzyskach Europejskich i samych negocjacjach samorządowców z rządem? I co nam mówią te negocjacje?

O negocjacjach wiemy tyle, że za każdym razem kończą się sukcesem miasta. Nawet wtedy, gdy pełnomocnik prezydenta odpowiedzialny za te rozmowy mówi co innego niż wiceprezydenci wyznaczeni do ich prowadzenia przez prezydenta. Można się pogubić w tym, ale trzeba zaufać. Jeden mówi, że rząd nie spełnia obietnic, dwaj pozostali, że jednak spełnia. Na scenę wkracza sam prezydent i mówi, że jednak jest ok, ale niczego nie podpisze, jak nie zobaczy na papierze. Czyli jest dobrze, ale póki co … na początek nie ma konkretów.

Biorąc pod uwagę, ile już minęło wyznaczanych przez prezydenta nieprzekraczalnych terminów, to wydaje się, że Jacek Majchrowski polubił to wodzenie za nos i nie potrafi przestać dać się wodzić. Ktoś złośliwy mógłby dodać, że może nie tylko o igrzyska w tych rozmowach chodzi, ale ja złośliwy nie jestem.

Powiem za to, że miasto potrzebuje inwestycji i dobrze, że prezydent chce o nie walczyć! Trzymajmy kciuki. Im więcej władze miasta wynegocjują, tym lepiej dla nas wszystkich. Pytanie tylko, czy walczyć trzeba tylko przy okazji Igrzysk Europejskich i czy one są warte by o nie walczyć?!

Nie miejmy złudzeń

Igrzyska nie powstaną kosztem mieszkańców – mówił Prezydent, chociaż w ostatniej rozmowie w Radio Kraków przyznał, że jednak ze 100 mln trzeba będzie wydać, ale miasto ma zarobić z 900 mln więcej. Ale skoro ma ta kasa wrócić do nas w postaci nowych inwestycji, to warto się nad tym zastanowić. Prezydent wydaje się być mimo wszystko przekonany. Chociaż jak mówi, papierów na to nie ma.

To prestiż i promocja – mówi marszałek Małopolski Witold Kozłowski. Prezydent realistycznie, Marszałek entuzjastycznie. Jednak problem z organizacją Igrzysk leży daleko poza Krakowem i Warszawą. To problem prestiżu sportowego samej imprezy. Nie miejmy złudzeń, to nie będzie duże wydarzenie, nie skupi uwagi całego świata, nawet kontynentu, może jedynie TVP będzie kreował ją na wielkie święto światowego sportu i przykład naszej międzynarodowej pozycji.

Europejskie Stowarzyszenie Komitetów Olimpijskich spóźniło się o dobre kilkanaście lat z organizacją kontynentalnych Igrzysk. Sportowa Europa żyje swoimi Mistrzostwami, a w wielu dyscyplinach zdobycie medalu na Mistrzostwach Europy jest sukcesem porównywalnym z medalem Mistrzostw Świata. Dla europejskich federacji sportowych prestiż i finansowy sukces to organizacja własnych zawodów o kontynentalny czempionat. W tak poukładanym świecie sportu i biznesu inicjatywa Igrzysk Europejskim ma mocno pod górę.

Dlatego też tak przeciągają się negocjacje dotyczące ostatecznej listy dyscyplin sportu: najpopularniejsze sportu są za drogie, a te najmniej znane, na dorobku stają na głowie, by się pojawić w programie, bo chciałyby się przytulić do olimpijskiej rodziny. Nie miejcie też złudzeń: za każdą dyscyplinę musi zapłacić organizator. „Pecunia non olet”, więc w najbardziej znanych i lubianych dyscyplinach sportu zobaczymy nieznane wcześniej konkurencje, lub zawodników, których dawno nie widziano. Warunek, by podczas tych zawodów odbywały się równocześnie mistrzostwa Europy lub kwalifikacje olimpijskie jest cenny, bo pokazuje wartość sportową i zapewnia zainteresowanie kibiców i mediów. Jest jednak bardzo kosztowny i trudny w realizacji. Działacze z rzymskiej centrali Europejskich Komitetów Olimpijskich od długiego czasu próbują negocjować ten warunek z federacjami, póki co bez wielkiego sukcesu.

Samo Europejskie Stowarzyszenie Komitetów Europejskich może już odtrąbić sukces. Jest bowiem jedynym beneficjentem polskiej specustawy dotyczącej igrzysk. Zagwarantowane w niej bowiem 160 mln trafi do nich, bo to opłata za prawo do organizacji tych zawodów przez polską stronę.

Kalkulacje polityczne

Skąd w tym wszystkim Kraków? By stworzyć markę Igrzysk potrzebna była Europa. Po edycji w Azerbejdżanie i Białorusi, pomysł stworzenia nowego sportowego eventu miał dotrzeć do Unii Europejskiej. Co więcej, miał dotrzeć do miasta rozpoznawalnego, mającego już renomę. W taki sposób różnymi zabiegami PKOL dotarł do Małopolski. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że pierwszym wyborem miały być Katowice, które ponad dwa lata temu odrzuciły zaloty sportowych działaczy z powodu braku rządowych gwarancji.

To skąd Małopolska jako województwo samorządowe? Tu ważne stają się kalkulacje polityczne, że w 2023 r., kiedy planowo mają się odbyć wybory parlamentarne, a po nich samorządowe, wielki sukces iigrzysk uda się wpisać w wyborcze scenariusze. Miła sercu wizja, że polskie i małopolskie super VIP-y będą zapalały olimpijski znicz i wieszały medale na piersiach sportowych herosów, sprawia, że niektórzy uważają, iż warto trwać w tym projekcie bez względu na wszystko. Zwłaszcza bez względu na koszty.

Marszałek już zdążył zawiązać spółkę, która ma się zajmować organizacją igrzysk. W budżecie województwa przeznaczył  na to 30 mln, a może więcej. Za takie zasługi niejeden medal można dostać, zwłaszcza gdy w roku wyborczym braknie politycznego paliwa. Wtedy nawet sportowo drugorzędna impreza może okazać się wielkim, narodowym sukcesem, wartym każdych pieniędzy, zwłaszcza publicznych.

Kraków daje markę

Dlaczego nie piszę nic o wartości promocyjnej igrzysk dla regionu? Ponieważ, jak pokazują badania, marka Małopolski w Europie nie jest rozpoznawalna i długo jeszcze nie będzie. Uczciwie trzeba też powiedzieć, że żaden polski region nie jest rozpoznawalny. Nie bez powodu w promocji zagranicznej Małopolska występuje jako Kraków Region. Hojni marszałkowie województw łatwo dają się nabierać organizatorom rozmaitych imprez sportowych zapewniających o swej sile promocyjnej. Cóż, rzeczywistość z reguły jest mniej ciekawa niż mity.

Z drugiej strony w dobie covidu (daj Boże w 2023 już pocovidowej) turystyka będzie musiała wyglądać inaczej, więc takie konwencjonalne działania i wiara, że obrazek ze stadionu w Małopolsce wystarczą do zaproszenia potencjalnego turysty wystarczą, jest dziecinną naiwnością. Nie wystarczą. Nowy model turystyki jest dziś wielką niewiadomą.

A Kraków raczej może dać markę słabo znanym igrzyskom niż na odwrót.

Gdy słyszę o tym, że impreza posłuży do wielkiej międzynarodowej promocji całej Polski, to proszę jednak autorów tej tezy, by stąpali twardo po ziemi. Igrzyska Europejskie nie wystarczą, by budować markę bezpiecznej, nowoczesnej, przyjaznej turystom i inwestorom Polski. To już tak nie działa. Nie we współczesnym świecie. Nie w świecie, który przed nami.

Podliczmy korzyści

Krakowowi i całemu światu po covidzie potrzebne będą mocne impulsy rozwojowe dające nadzieję na powrót turystów. Rzecz jednak w tym, że bez względu na wszystkie decyzje, jakie w tej sprawie są przed nami, jedno nam już bezpowrotnie uciekło: czas. Już nie uda się zrobić tak wielkiej imprezy jak planowano jeszcze dwa lata temu. Jej wymiar sportowy i organizacyjny będzie musiał być okrojony, bo na przygotowanie wielkiej imprezy już po prostu braknie czasu.

Jakub Kucharczuk z Klubu Jagiellońskiego nie owija w bawełnę, gdy pisze: „powiedzmy wprost – organizacja Igrzysk Europejskich w Krakowie jest niepotrzebnym wydatkiem. Straci Skarb Państwa, a województwo i Kraków zyskają niewiele”.

Skoro do zdobycia potrzebnych dla Krakowa inwestycji potrzeba aż Igrzysk i rządowych gwarancji, to oczekujmy przejrzystości w rozmowach rządu z samorządem i powiedzmy: sprawdzam… Podliczmy te korzyści, bo na razie poza kuszącą wizją kolejnego wielkiego międzynarodowego  sukcesu rządu PiS w 2023 nie widać ich zbyt wiele. Ale czy musimy za to płacić my, polscy podatnicy? Czy musimy brać w tym udział, by Kraków miał nowe obwodnice, trasy i tramwaje?!

Tomasz Urynowicz

 

* J.R.R. Tolkien, „Hobbit, czyli tam i z powrotem”

 

Śródtytuły pochodzą od redakcji.